W sierpniu przez niebo przelatują Leoniki.... nie, Leonidy!
Kalendarium
Nadeszły wakacje!
Można cieszyć się słońcem i zieloną trawą!
Kalendarium
Żegnaj, przedszkole
Widzimy się za dwa miesiące. Do tego czasu może wykopiemy skarb piratów!
Kalendarium
Odwiedził nas rudy gość
Nasz gość był bardzo ładny, ale zbytnio interesował się kurnikiem. Jak myślicie, dlaczego?
Kalendarium
Już jesień
Liście spadają z drzew. Ale pod tymi liśćmi kryje się ważny składnik zupy grzybowej. Lub makaronu. Mmm.
Th-Man Sit-Th-Prefer
Portfolio
Lorem ipsum dolor sit amet consectetur.
Wierszyki
Opowiadania
zabawy niesklasyfikowane gdzie indziej
Zabawy
Rozwój myślenia
Zabawy
zabawy-pamiec
Zabawy
Zabawy w dostrzeganie
Zabawy
Jak zwierzęta o modzie dyskutowały
Wierszyki
Ubogi chłopiec
Animowanki
Ślimak
Wierszyki
Chciałbym
Wierszyki
Services
list books chapters numerek 10. Co nas wyróżnia, jakie wartości nam przyswiecaja
Przyjazny dla tabletów
Strona fajnie sie oglada na tablecie
Wszystko za darmo
Strona jest niekomercyjna. Korzystaj bezpłatnie
Bezpieczeństwo danych
Nie zbieramy danych poza emailem jesli do nasz napiszesz.
Our Amazing Team Ch8
Stąd dotrzesz na skróty do najfajniejszych miejsc tego serwisu
Rozwiń umysł
Zajrzyj do Zabaw! Pamięć, myślenie, spostrzegawczość
Najwyżej oceniane wierszyki
Zobacz który miał najwięcej wejść
Diana Pertersen
Lead Developer
i wiele innych site theme pozdrawia
Contact Us
z theme manager, site theme preferences
Gucio i Kacper. Przygoda z balonikiem
Poszedł Kacper raz z Gustawem
Na wycieczkę ścieżką polną.
A że dzień był dosyć ciepły,
Szli przed siebie bardzo wolno.
Naraz Kacper jak nie krzyknie
Tak, że Gustaw aż podskoczy:
„Guciu, Guciu, spójrz nad rzeczkę
Tam się balon brzegiem toczy!
Jaki piękny jest, różowy!
Choć weźmiemy go ze sobą,
Taki balon w każdej norce
Może piękną być ozdobą”
.
Ich rozmowę podsłuchiwał
Wietrzyk, który skrył się w trzcinie
Wietrzyk, który pośród zwierząt
Jako wielki hultaj słynie.
I gdy tylko ma okazję,
Wnet psotami się zajmuje.
Wszystkim ciągle płata figle,
Nieustannie szyki psuje.
Wiedząc o zamiarach Kacpra
Na brzeg rzeczki szybko wskoczył,
Dopadł susem balonika,
Który wciąż się brzegiem toczył.
Porwał balon wiatr szalony
I do góry szybko zmyka.
Patrzą smutno myszka z żółwiem,
Jak im balon w chmurach znika.
Już myśleli, że balonu
Nie zobaczą nigdy więcej,
Aż tu nagle ktoś nieśmiało
Trąca skrzydłem Kacpra ręce.
„Jestem Marcel, ptak nieduży,
Ale szybszy od wietrzyka.
Jeśli chcecie, mogę pomóc
W ratowaniu balonika”.
„Ach, Marcelu nasz kochany”
- rzecze Kacper i łzy roni -
„Przecież wiatru szalonego
Nikt na świecie nie dogoni”.
Ale Marcel nie zwlekając
Już na skrzydłach mknie do góry.
Minął obłok jeden, drugi
Aż go całkiem skryły chmury.
Patrzą w niebo Kacper z Guciem.
Nasłuchują bacznie w ciszy,
Ale żaden nic nie widzi.
Żaden również nic nie słyszy.
Już się martwić zaczynali,
Że się zgubił gdzieś Marceli.
Aż tu nagle niespodzianie
Na tle nieba go ujrzeli.
Leci do nich jakże szybko
W dziobku trzyma sznurek lniany,
Do którego balon Kacpra
Został mocno przywiązany.
"Proszę, to twój skarb różowy"
Mówi Marcel do Kacperka,
A w Kacperka mysim sercu
Radość już panuje wielka.
"Ach, Marcelu ukochany,
Tylko jedno rzec ci mogę:
Gdy w potrzebie kiedyś będziesz,
Bardzo chętnie ci pomogę."
"Mój Kacperku, to był drobiazg.
Cieszę się, gdy pomóc mogę,
Ale teraz na mnie pora.
Muszę ruszać w swoją drogę."
Uściskali się serdecznie
Życząc sobie szczęścia wiele
I cieszyli się, że właśnie
Są z nich nowi przyjaciele.
O tym, jak kwiatek Stefanek przestał być szary
Dawno temu, w kraju, którego nazwy nie pamiętają najstarsi nawet ludzie, był ogród. Rosło w nim kwiatów tak wiele, że trzeba by tysiąca dni i tysiąca nocy, żeby je wszystkie zliczyć.
Były tam wszystkie gatunki róż i tulipanów. Swoim pięknem kusiły irysy, nasturcje i malwy. Wszędzie czaiły się małe stokrotki i wonne konwalie, a po parkanie piął się dumnie ku słońcu powój. W prawym rogu ogrodu przyczaiły się goździki, które uwielbiały plotkować z rosnącą tuż obok maciejką. Piszczały raz po raz z zachwytu i wymyślały coraz to nowe ogrodowe rewelacje. Ich rozmowom przysłuchiwała się dziewanna, która jedynie od czasu od czasu wtrącała:
- Toż to rzecz jest niesłychana! Taka plotka i to z rana.
Dziewanna mówiła wierszem, bo miała zapędy poetyckie, ale że niestety talentu jej brakowało nie potrafiła wymyślić żadnego rymu więcej. Dlatego też swoją formułkę powtarzała niezależnie od pory dnia i cieszyła się bardzo, że wymyśliła ją sama. Zapytacie może, czy dziewannie nie przeszkadzało, że nie wymyśliła wierszem niczego innego? Ale skądże! Dziewanna była przekonana, że w życiu lepiej zrobić jedną rzecz dobrze niż sto byle jak. I swój – nazwijmy to – wierszyk uważała właśnie za doskonałość. Ale porzućmy już malwową poezję i pójdźmy dalej.
Za drewnianą altanką w zachodniej części ogrodu swoje miejsce miały hiacynty, storczyki i bratki. Te ostatnie słynęły z umiłowania spokoju. Jednak ciężko im było nacieszyć się nim, gdyż ogrodnik posadził je akurat pomiędzy zwaśnionymi hiacyntami i storczykami. Dzień w dzień bratki musiały wysłuchiwać takich mniej więcej kłótni:
- Mógłbyś pan, panie Hiacyncie, trzymać swój aromat bliżej siebie.
- A cóż to, pani Storczykowa? Zazdrościsz mi woni, jaką mnie obdarowano?
- Żarty! – prychnęła z oburzeniem Storczykowa. – Mój zapach nie mniej uwodzący, a nawet rzekłabym bardziej o wiele. Jednakże, widzisz pan, mój zapach – jak na kobietę przystało – subtelny jest wielce. A pan tak się narzucasz z tym swoim aromatem, że aż mdli od niego. Doprawdy, gdzie pańska kultura?
- No, no! – krzyknął oburzony hiacynt. – Wypraszam sobie. To, że pani pachnieć odpowiednio nie umiesz, to nie moja wina.
- Ja nie umiem? Przecież kwiatem jestem! I do tego właśnie jestem, żeby pachnieć! – wypiszczała Storczykowa i zwróciła się do najbliżej niej stojącego bratka:
- Panie bratku kochany! Niechże pan coś powie temu impertynentowi i w obronie honoru kobiety stanie.
Ale bratek wzruszył jedynie swoimi liściastymi ramionami i próbował udać, że bardzo jest zajęty liczeniem źdźbeł trawy rosnących obok jego nóżki.
Sami więc chyba rozumiecie, że nie miały bratki łatwego życia.
Po drugiej stronie altanki rosły nagietki. Nagietki obdarzone były wyjątkowo romantyczną naturą i w skrytości serca wzdychały do rosnących w oddali lilii. Lubiły wyobrażać sobie, że pewnego dnia ich krótkie nóżki zaczną rosnąć i rosnąć, i że staną się tak wysokie jak same lilie. A wtedy wreszcie lilie, które nigdy nie spoglądają w dół dostrzegą nagietkowe główki, zachwycą się nimi i zakochają na zawsze. Nagietki prężyły się więc ile sił i co wieczór patrzyły na swoje nóżki. I wiecie co? Za każdym razem wydawało im się, że nóżka trochę się wyciągnęła w górę. Szły więc bardzo uradowane spać i śniły – oczywiście o liliach.
Wróćmy jeszcze na chwilę do powoju. Powój, jak już wiecie, wspiął się wysoko na parkan. Dzięki temu widział nie tylko, co działo się w całym ogrodzie, ale i poza jego granicami. Widział więc znacznie więcej niż inne kwiaty. I z tego właśnie powodu uchodził za wielkiego mędrca wśród ogrodowych roślin. Cieszył go niezmiernie szacunek, jakim został obdarowany, dlatego też nie szczędził opowieści o wszystkim, co dane mu było zobaczyć. Ale powój miał też pewien problem, który ukrywał głęboko w swoim sercu, gdyż bał się, że jeżeli ktokolwiek o tym jego kłopocie się dowie, wnet podzieli się swym odkryciem z innymi kwiatami i nikt już w powoju nie będzie widział mędrca. Było bowiem tak, że powój – jak to powój – obrastał cały ogród dookoła. I było go tak wiele, że sam nie wiedział, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Spoglądał więc czasem z zazdrością na małe kwiatki, które takich rozterek nie miały i wyobrażał sobie, że chętnie oddałby całą swoją wiedzę o tym, co jest poza murami ogrodu, żeby choć na jeden dzień stać się taką stokrotką albo mleczem.
Kwiatów w tym ogrodzie niezwykłym było oczywiście o wiele więcej. Ale nie ma sensu ich wszystkich wyliczać, bo jak już Wam mówiłem, potrzeba by na to tysiąca dni i nocy, a nawet gdybym mówił tak szybko, jak pewien Tobiasz (o którym opowiem Wam kiedy indziej), potrzebowałbym co najmniej roku.
Zdarzyło się razu pewnego, że w owym ogrodzie, pośród tych wszystkich przecudnie wyglądających i niepowtarzalnie pachnących roślin pojawił się ktoś nowy. Dziwny to był kwiatek. Choć na początku był malutki, tak mocno wyciągał główkę do słońca i z takim zapałem pił deszczową wodę, że szybko wybujał ponad wszystkie inne rośliny. Stał mocno na swojej grubej nodze i uśmiechał się do wszystkich w około. Ale nikt tych uśmiechów nie odwzajemniał. Inne kwiaty patrzyły z niesmakiem na grubą łodygę nowego mieszkańca ogrodu i szeptały między sobą:
- Ależ on niezgrabny.
- Tak, tak. I jakiś taki dziwny.
- I nie pachnie.
- I nawet nie ma koloru.
Rzeczywiście. Kwiatek ten miał szare płatki i był zupełnie bezwonny. Nie miał nawet nazwy. Dlatego też inne kwiaty, żeby móc zwracać się jakoś do niego, nazwały go Stefankiem. Stefanek bardzo szybko przestał się uśmiechać do wszystkich, widząc ich niechęć. Zmarkotniał bardzo. Nie prężył się już na swojej nodze jak dawniej. Stał zgarbiony i zachowywał się tak, jakby go nie było. Cieszył się przynajmniej z tego, że ma imię.
Ale w tym wielkim ogrodzie Stefanek nie był zupełnie sam. Polubiły go bardzo trzy małe stokrotki rosnące tuż przy jego nodze. Co dzień rano wołały:
- Dzień dobry, Stefanku! Cóż tam dziś dobrego słychać na górze?
- Witajcie, stokrotki. Tu nic zupełnie się nie zmieniło. A co u Was? – odpowiadał Stefanek.
- U nas przybyło nowe źdźbło trawy. Jest więc jeszcze bardziej zielono niż wczoraj.
A potem do samego zmierzchu rozmawiali o tym, w jakim pięknym ogrodzie przyszło im żyć.
Stefanek odwdzięczał się stokrotkom za ich przyjaźń tym, że gdy przychodziły upały osłaniał je przed prażącym słońcem swoimi szerokimi listkami. Stokrotki zaś, w podziękowaniu zbierały co rano na swoich płatkach krople świeżej rosy i obdarowywały nią Stefanka.
Wśród kwiatów więcej przyjaciół Stefanek nie miał. Miał ich za to wielu pośród ptaków – zwłaszcza wróbli. Najserdeczniejszym z nich był Miłek. Gdy tylko Stefanek budził się każdego ranka, mały wróbelek witał go radosnym świergotaniem.
- Stefanku, ale z Ciebie śpioch. Już myślałem, że nie wstaniesz. A tu taki piękny dzień się nam szykuje.
- Ach Miłku – odrzekł Stefanek –miałem taki piękny sen. Śniło mi się...
Miłek wiedział doskonale o troskach swojego przyjaciela. Wiedział bardzo dobrze, jak wiele smutku przynosi Stefankowi brak koloru na jego płatkach. Wiedział też, że jeszcze bardziej Stefanek cierpiał wtedy, gdy inne kwiatki wytykały mu tę jego odmienność. Nie mógł wróbelek patrzeć dalej bezczynnie na smutek przyjaciela. Jął więc szukać rady. I wymyślił. Zdobył razu pewnego puszkę czerwonej farby i - zanim jeszcze słonko wstało – wymalował stefankowe płatki. Jakże się Stefanek ucieszył, gdy przeglądając się w porannej rosie dostrzegł czerwień swojej głowy. Wprawdzie czerwony kolor nie był ulubionym kolorem Stefanka, ale to wcale nie było ważne. Przecież wreszcie przestał być szary. Kiedy obudziły się wszystkie pozostałe kwiaty, nie mogły wyjść ze zdumienia.
- Czyżby to był nasz Stefanek? – pytały jeden przez drugiego.
- Niewątpliwie! – wykrzyknęły fiołki. – Przecież stoi w tym miejscu, co Stefanek, a więc to musi być Stefanek.
- Tak, tak, to ja! – odpowiadał wszystkim zachwycony Stefanek i prężył się na swojej nodze, jak tylko mógł najmocniej, żeby cały ogród mógł podziwiać jego nową kreację.
Najbardziej zaskoczone stefankową przemianą były róże. Ba! Nawet nie tyle zaskoczone, co niezadowolone. Do tej pory to one uchodziły za najczerwieńsze kwiaty w ogrodzie, a teraz Stefanek odbierał im to miano. Potrząsały w zdenerwowaniu swoimi listkami, najeżyły się bardzo i szeptały między sobą:
- Cóż za niesprawiedliwość, jak to się stać mogło?
- To straszne, nikt już na nas nie patrzy. Nie tak, jak wcześniej.
I żeby się jakoś pocieszyć dodały:
- Też mi cudo! Ale nogę wciąż ma grubą i niezgrabną.
Stefankowi jednak docinki róż nie przeszkadzały. Wreszcie bowiem stał się prawdziwym kolorowym kwiatkiem.
Ale niestety, jego szczęście nie trwało zbyt długo. Po kilku dniach niebo zasłoniły ciemne chmury, z których szerokimi strugami popłynął na ziemię deszcz. Obmył on wszystko na ziemi, nie szczędząc również Stefanka. Farba, którą miał pomalowane płatki, zaczęła się rozpływać w kroplach deszczu i już po chwili nie było po niej śladu. Nie muszę Wam chyba mówić, kto najbardziej ucieszył się z nieszczęścia biednego kwiatka. Spuścił Stefanek głowę i zaczął cichutko płakać.
- Stefanku – szepnęły stokrotki – nie płacz, dla nas i tak jesteś śliczny. A najwięcej twego piękna tkwi w Twoim dobrym serduszku.
Otarł Stefanek listkami łzy ze swoich oczu i pomyślał, że nie powinien się tak bardzo smucić, skoro ma takich dobrych przyjaciół.
Miłek nie mógł się jednak pogodzić z takim obrotem rzeczy i postanowił znaleźć nowy sposób na poprawienie Stefankowi samopoczucia. Znalazł, któregoś dnia przy jednym z gospodarstw piękną, różową apaszkę. Przyniósł ją do ogrodu i przywiązał do szyi Stefanka.
- Teraz znowu jesteś kolorowy – wykrzyknął z zachwytem. Okrążył Stefanka kilka razy i zaćwierkał:
- Ćwir, ćwir, ale z Ciebie elegant!
Lecz i tym razem stało się nieszczęście. Pech chciał, że właśnie tamtędy przelatywał wietrzyk hultaj (który zresztą zdążył już napsocić w innej bajce). Porwał apaszkę z szyi Stefanka i uciekał z nią tak szybko, że nikt go nie zdołał dogonić. Stefanek właściwie nie zmartwił się tym zbytnio, bo w apaszce wcale nie było mu wygodnie. Nie chciał jednak o tym mówić Miłkowi, żeby mu przykrości nie sprawić. Ale Miłek bardziej niż sam Stefanek nie mógł się pogodzić z tymi wszystkimi nieszczęściami. Poleciał więc, co sił w skrzydłach, do największego drzewa w okolicy, usiadł na najwyższej gałęzi i zaczął wołać w kierunku słońca:
- Słońce! Wszyscy powiadają, że jesteś takie dobre i mądre, i że dbasz o wszystkie stworzenia na ziemi, a tymczasem o Stefanku zapomniałeś.
Słońce, które akurat zaczęło zachodzić, odwróciło swoją twarz w kierunku drzewa, żeby zobaczyć, któż to o tak późnej porze ośmielił się zakłócać jego spokój. Dojrzał na czubku drzewa Miłka, który trochę się przestraszył i już chciał czmychnąć. Przypomniał sobie jednak smutek Stefanka i postanowił walczyć o dobro przyjaciela. Słońce tymczasem przyjrzało się uważnie Miłkowi i zaciekawione jego osobą spytało:
- Kim jesteś, mały ptaszku, i kimże jest ów Stefanek, o którym mówisz?
- Jestem Miłek, przyjaciel Stefanka, a Stefanek to biedny szary kwiatek, który rośnie pośrodku tego najpiękniejszego na świecie ogrodu. Jest tak szary, że nawet ty nie zwróciłeś na niego uwagi.
Słońce trochę się zawstydziło i poczerwieniało jeszcze bardziej. Rzeczywiście, zna wszystkie stworzenia na ziemi, ale żadnego Stefanka przypomnieć sobie nie mogło. Po chwili zapytało:
- Czegóż ty, wróbelku, ode mnie oczekujesz?
Miłek skłonił się nisko i powiedział:
- Spraw proszę, żeby Stefanek, jak wszystkie inne kwiatki, miał kolor. O nic więcej nie proszę.
Słońce popatrzyło dobrotliwie na wróbelka, pogładziło swoimi purpurowymi ramionami skrzydełka ptaszka i powiedziało:
- Dobrze więc. Dziś już czasu nie mam, bo nocy miejsca ustąpić muszę, ale jutro skoro świt zajrzę do ogrodu, o którym mówisz i zobaczę, co da się zrobić.
Jakże się Miłek ucieszył! Ukłoniwszy się jeszcze raz w podzięce wielkiej słonku popędził do Stefanka. Ale postanowił nie zdradzać mu nic z tego, co właśnie zaszło. Chciał, żeby Stefanek miał niespodziankę. Szepnął mu tylko do ucha:
- Będziesz miał jutro gościa.
I pofrunął do swojego gniazda.
Nazajutrz, zanim jeszcze kwiaty zdążyły się przebudzić, słońce wśliznęło się cichaczem do ogrodu. Rozejrzało się uważnie i dostrzegło kwiatka, o którym opowiadał mu wróbelek. Rzeczywiście – szary był tak bardzo, że trudno było go dostrzec. Stał zgarbiony i uśmiechał się przez sen. Zapewne śniło mu się, że znów jest kolorowy.
Słonko podeszło cichutko do Stefanka i pomyślało:
- Ależ on biedny. Niech więc stanie się to, o co prosił mały wróbelek.
I jęło słonko malować na żółto i złoto płatki Stefanka, a jego twarzyczkę opaliło tak, że stała się pięknie brązowa. A kiedy już skończyło swoją pracę, szepnęło do ucha kwiatka:
- Kiedy się obudzisz, czeka Cię nowe życie. Już nigdy nie będziesz szary. Teraz stałeś się tak złoty i żółty jak ja, dlatego też powierzam Ci ważne zadanie. Gdy ja będę chować się za chmurami, ty będziesz mnie zastępować. Niech inni patrząc na Ciebie pamiętają o mnie. Nie mogę Cię nazwać słońcem, bo słońce może być tylko jedno. Ale nazwę Cię podobnie. Będziesz Słonecznikiem. Stefanek słysząc to uśmiechał się jeszcze bardziej i mówił przez sen:
- Słonecznik, jak pięknie. Jestem słonecznikiem.
A kiedy już słonko załatwiło wszystko, co miało załatwić w owym pięknym ogrodzie, skryło się za chmurami i udało się na zasłużony urlop, w czasie którego to właśnie chmury miały sprawować władzę na niebie.
Wkrótce po tym zaczęły się budzić kwiaty w ogrodzie. Przeciągały się leniwie, witały wzajemnie i mówiły:
- Jakiż piękny dzień się zapowiada. Tak jest wcześnie, a słońce tak jasno już przyświeca.
Naraz jednak te miłe rozmowy przerwał krzyk pani Storczykowej:
- Ależ kochani, spójrzcie na niebo. Jest tak ciemne od chmur, że nawet najjaśniejsze ze słońc nie dałoby rady się przez tą gęstwinę przebić.
Jęły kwiaty podnosić swoje główki i rozglądać się uważnie. Wnet wszystkie zrozumiały, że niebo pięknego dnia raczej nie zwiastuje.
- Cóż to więc takim blaskiem pała? – zapytały lilie.
Ale ich pytanie pozostało bez odpowiedzi. Zaczęły się więc kwiaty rozglądać uważnie, aż tu naraz z nieba dobiegł ich świergot Miłka:
- Spójrzcie na Stefanka!
Popatrzyły wszystkie w jego stronę i zaniemówiły z zachwytu i zadziwienia. Stefanek cały był niczym słonko, tylko że mniejsze. Taki piękny i jasny i ani kawałeczka szarości w nim nie było.
A Stefanek wciąż jeszcze spał. Dopiero pisk zachwytu nasturcji i hiacyntów nakazał mu z wolna otworzyć oczy. Zdumiał się bardzo, kiedy zobaczył, że wszystkie kwiatowe buzie w ogrodzie zwrócone są w jego stronę. Na początku myślał, że może wcale nie patrzą na niego tylko na kogoś obok, ale obok nikogo – poza maleńkimi stokrotkami – nie było. Przyszło mu więc do głowy, że pewnie zrobił się jeszcze bardziej szary niż poprzedniego dnia i już chciał zawstydzony schylić swoją główkę, gdy naraz stokrotki szepnęły:
- Stefanku, przejrzyj się w rosie.
Spojrzał więc Stefanek w krople rosy i zapatrzył się w zachwycie. Na początku wydawało mu się, że to słonko ujrzał, ale im dłużej się przyglądał, tym bardziej upewniał się, że to on sam jest taki piękny. Patrzył w swoje odbicie jak zaczarowany. Wnet pojął, co się stało i o jakim to gościu poprzedniego dnia mówił mu Miłek. Zrozumiał, że to, co za sen uważał, zdarzyło się naprawdę.
Przypomniał sobie Stefanek, jaką na koniec swojej pracy słonko powierzyło mu misję. Wyprężył się więc radosny jak nigdy przedtem, podniósł w górę dumnie głowę i powiedział:
- Będę wam wszystkim niósł blask, gdy słonka na niebie brakować będzie.
Stokrotki popatrzyły na Stefanka i powiedziały cichutko:
- Teraz już pewnie nasz Stefanek nie będzie o nas pamiętał.
Ale Stefanek usłyszał, o czym mówiły. Spojrzał na nie przyjaźnie i rzekł:
- Stokrotki kochane! Nadal będę waszym przyjacielem Stefankiem. Słonecznikiem Stefanikiem.
Odtąd Stefanek już nigdy nie był smutny. Miał w sobie tyle radości, że wystarczyło aby obdarować nią wszystkie kwiaty w ogrodzie.
Jeśli więc kiedyś zobaczycie jakiś słonecznik, pomyślcie o Stefanku. Pomyślcie także o tym, czy i obok Was nie żyje ktoś, kto tak, jak kiedyś Stefanek, jest smutny i samotny. Być może dzięki Waszej przyjaźni jego życie nabierze barw tak, jak barw nabrało życie Stefanka.
A teraz już na mnie pora. Do zobaczenia w innej bajce. Leonik.
Różności
Zabawy rozne, kwadratowe i podluzne
Zabawy-myślenie
Myślenie ma kolosalną przyszłość
Zabawy ćwiczące pamięć
ćwicz pamięć, więcej zapamiętasz
Spostrzegawczość
bla bla spis zabaw na spotrzegawczość
Jak zwierzeta o modzie dyskutowaly
Pewnego razu w wiejskiej zagrodzie
zaczęły zwierzęta rozmawiać o modzie.
Pierwsza dyskusję zaczęła kura:
"Po pierwsze - jak zwykle - są w modzie pióra!
Białe, brązowe gładkie bądź w ciapki,
do tego dzióbek i zgrabne łapki.
Dzióbek malutki, nie taki, jak kaczy".
A kaczka na to: "No, pani wybaczy!
Co tyczy się piórek, to z panią się zgodzę,
lecz dzioby kacze od dawna są w modzie".
"Co więcej" - na to gęś szybko dopowie -
"Któż słyszał, by grzebień nosić na głowie?"
Słysząc to kogut rzekł oburzony:
"Pani wyśmiewa gust mój i żony!
Lepiej popatrzcie wszyscy słuchacze
na to, jak śmieszne są łapki kacze!
Kacze i gęsie - jedna to moda.
Moda, na którą wręcz słów mi szkoda".
Chcąc szybko zakończyć drobiowe spory
w rozmowę się wdały dwa duże indory:
"Łapki, grzebienie to mody stare...
W tym roku po pierwsze są w modzie korale".
Przez chwilę wśród zwierząt zapadło milczenie,
które przerwało krowie muczenie:
"Muuuszę to przyznać, moi kochani,
że wszyscy jesteście kiepsko ubrani.
Widzę, że trzeba wam mądrej wskazówki.
Chcecie być modni? Spójrzcie na krówki!
Noście futerko z czarnymi łatkami,
a nie jakieś piórka z koralikami".
Na tę krytykę ptasiego odzienia
kaczki podniosły głos oburzenia:
"Cóż krowa wiedzieć o modzie może?
Wszak większość czasu spędza w oborze"!
Taka odpowiedź kaczej gromady
wzmogła jedynie zwierzęce zwady.
Wrzawa powstała wprost niepojęta
z dyskusji, którą toczyły zwierzęta.
Najgłośniej krzyczała świnka różowa:
"Ależ o jakiej modzie tu mowa?
Ani futerko, ani też piórka
w tym roku w modzie jest łysa skórka.
Wszak sami przyznacie, drodzy kompani,
że wszyscy jesteśmy w skórkę ubrani.
Wystarczy zrzucić to wierzchnie okrycie,
a wnet się w modne stworzenia zmienicie".
Jęły się kłócić kaczki z krowami,
gęsi z indorem, indor z kurami.
I tak by te spory do dziś pewnie trwały,
gdyby nie pewien kot szaro-biały:
"Po cóż te kłótnie, moi kochani;
wszyscyście przecież modnie ubrani!
Każde z was inne nosi okrycie,
okrycie, w którym mu znakomicie.
Po cóż to krowę zdobić piórkami,
kurę futerkiem, a gęś koralami?
Czy to, że każde z was w innym ubraniu
nie świadczy o mody zróżnicowaniu?
Na nic więc całe to wasze gadanie.
Niech lepiej każdy w swym stroju zostanie".
Spojrzały po sobie wszystkie zwierzęta
i razem krzyknęły: "to racja jest święta".
A potem rozeszły się po zagrodzie
nie rozmawiając już więcej o modzie.
Ubogi chłopiec
Ślimak
Jął raz ślimak wznosić żale:
"Nie chcę być ślimakiem wcale!
Moje życie tak się dłuży.
Ta powolność mi nie służy.
Ach! być ptakiem i wysoko
Latać co dzień ku obłokom.
Z wiatrem ścigać się po niebie...
Widziałbym w tej roli siebie.
Hm, lecz jednak z drugiej strony
Ptak na skrzydłach jest niesiony.
Jeśli skrzydłom coś się stanie
Twarde będzie lądowanie.
To ryzyko jest zbyt duże!
Nie chcę więc szybować w górze".
Stanął ślimak zamyślony
Po czym w te uderza tony:
"Chcę być koniem i po łące
Brykać kiedy świeci słońce,
Czuć jak grzywę wiatr rozwiewa,
Odpoczywać w cieniu drzewa.
Ale przecież z drugiej strony
Koń do wozu zaprzężony
Musi ciężkie wozić rzeczy
A to mym marzeniom przeczy.
Może lepiej by się stało
Gdybym przybrał ryby ciało.
Pływałbym wśród wodorostów.
Tak! Chcę rybą być po prostu!"
Lecz ślimaka wnet oświeci
Myśl, że ryba wpada w sieci
Zarzucone przez rybaka.
Nieciekawa przyszłość taka.
Jął więc myśleć z natężeniem:
Kaczką, krową być, jeleniem,
Mrówką, kotem albo rysiem,
Może pszczołą, lepiej misiem.
I tak co wynajdzie zwierzę
Nowa go wątpliwość bierze;
Czułki krzywe, nóg za mało,
Róg na nosie, duże ciało.
Długa szyja w cętki cała,
Lub że sierść jest nie dość biała.
Gdy już zmęczył się myśleniem,
Rzekł: "W nikogo się nie zmienię!
Bo u innych wad zbyt wiele,
Wolę zostać w swoim ciele".
Ja się zgadzam z nim w tym względzie.
Niechaj każdy sobą będzie.
Chciałbym
Chciałbym być kwiatem (makiem)
Nie musiałbym chodzić pod krawatem.
Ale z drugiej strony
nie zdobędę wtedy władzy nad światem.