O diable, który w niebie zamieszkał

Historia, którą chcę Wam opowiedzieć, wydarzyła się dawno, dawno temu…

Na samiutkim dnie piekła, tam gdzie czerń jest najczarniejsza, gdzie siarka tak w nosie kręci i w oczy kole, że samym czartom łzy ze ślepiów wyciska i gdzie najgrzeszniejsze dusze trafiają, był diabeł. Ot, taki zwykły diabeł, jak każdy inny; łeb kudłaty, oczy bystre i czarne jak węgielki, rogi poskręcane, kopyta zamiast nóg, a w łapach kędzierzawych widły dzierżył. Było powinnością tego stwora rogatego dopilnować, aby żadna dusza z otchłani piekielnej nie uciekła i tam przez wieczność całą pokutę odprawiała za niecne swe występki. Było to zajęcie niezmiernie nudne, no bo sami sobie wyobraźcie: dzień w dzień to samo robić i to jeszcze przez wieczność całą. Mimo tego diablisko z wielką sumiennością robotę swoją wykonywało i przenigdy nie zaniedbało obowiązków. Żeby jednak choć trochę czas sobie uprzyjemnić, lubił diabeł porozmyślać. I tak się razu jednego zdarzyło, że dręczyć go zaczęła myśl – co też dla ludzi jest rzeczą najcenniejszą. A się zastanawiał, a kombinował, a z dusz potępionych wydusić odpowiedź próbował, ale nic to nie dało. Nawet księgi uczone czytał, a wiedzieć Wam trzeba, że w piekle czytać nikomu nie wolno. Przemycał więc diabeł za pazuchą coraz to i nowe lektury i cichaczem się dokształcał. Razu jednego nawet Biblię samą wniósł w piekielne otchłanie – żebyście wiedzieli, co się wtedy działo! Sam Belzebub… ale to już zupełnie inna historia. No w każdym razie w tejże Biblii wyczytał zdanie, co mu od czasu do czasu po łbie się tłukło „proście, a będzie Wam dane”. I tak rozmyślać zaczął:

- Wszak i ja stworzeniem bożym jestem. A więc skoro sam Bóg prosić każe, czemuż i ja nie miałbym z tego przywileju skorzystać?

I olśniony tym pomysłem ruszył przed oblicze Najwyższego. Szedł diabeł siedem dni i siedem nocy. A im bliżej był nieba, tym ciężej iść mu było i tym bardziej strome robiły się niebiańskie schody. Wreszcie, wieczorem dnia siódmego, spomiędzy chmur wyłoniła się przed diabłem brama. Ale jaka! Blask taki z niej bił, że diabeł, do ciemności przyzwyczajony, oczy mrużyć musiał. Brama sięgała hen w górę. Cała strojna była w zawijasy przeróżne, usłana kwiatami ze złota wydzierganymi, spomiędzy których wyglądały ptaki, całe kryształowe jakby, a oczy rubinowe miały. Każdy najmniejszy nawet listeczek na bramie wyrzeźbiony był z największą pieczołowitością. Poznał wnet diabeł, że najsprawniejsi anieli wyrzeźbili to cudo niezwykłe. Kiedy już się diablisko napatrzyło i nadziwiło, podeszło do bramy i już-już ją otworzyć miało, gdy niespodziewanie, znikąd zupełnie starzec przed nim stanął, z długą srebrną brodą, w białej, do kostek sięgającej koszuli i ze złotym kluczem w ręce. Zapewne się domyślacie, kto to? Ano sam strażnik bramy niebiańskiej - Piotr Święty - diabłu drogę zagrodził.

- A dokąd to, bratku? Czy żeś się ciut nie pomylił, czy też Ci się w tym łbie kosmatym pomieszało?

Diabeł wiedział, że z kim jak z kim, ale z Piotrem Świętym lepiej nie zadzierać. Dygnął tedy grzecznie i z szacunkiem odpowiedział:

- Jeśli to brama do Nieba, tom się nie pomylił.
- A czego tu szukasz? – spytał Piotr.
- Boga - rzekł diabeł.
- Boga, hmm. A czego ty od Boga chcieć możesz?
- A, mam ja do niego sprawę. Prosić go chcę, żeby mi coś dał.

Kiedy Piotr to usłyszał, to najpierw popatrzył na diabła z niedowierzaniem, a potem takim śmiechem parsknął, że aż mu złote klapki ze stóp pospadały, a z oczu łzy najszczerszego rozbawienia pociekły.

- Ha, ha, ha. A to dobre, ha, ha – zaśmiewał się Piotr. A kiedy już się nieco opanował, tak do diabła powiada: - Jeśli Boga o prezenty chcesz prosić, to lepiej najpierw dobrze postępować zacznij.

Jak to diabeł usłyszał, to się rozzłościł wielce i - choć przed Piotrem trwogę czuł niemałą - tak mu butnie odpowiedział:

- Co jak co, mój święty panie, ale lepiej postępującego diabła ode mnie w całym piekle nie znajdziesz. Robotę swoją dobrze wykonuję, nigdym się nie obijał i od roboty nie wykręcał. Kiedy tylko jakaś dusza z kotła piekielnego czmychnąć próbuje, dobrze jej widłami skórę przetrzepię, a jak tylko jakąś owieczkę na manowce trza sprowadzić, najlepsze spośród wszystkich złych myśli do głowy jej wkładam. Dobrym diabłem jestem i dobrze powinności swoje wykonuję.

Zmarszczył Piotr brwi, pod boki się wziął i diabłu odpowiedział:

- Chcesz ty dobrze postępować, to się wprzódy zło od dobra naucz odróżniać. Jak to zrobisz, to Ci bramy nieba otworzę i przed boże oblicze zaprowadzę. A teraz zmykaj czym prędzej, bo Ci kości porachuję za to, żeś pod bramę Niebieską smoły na kopytach naniósł!

I pogonił diabła, który w podskokach umykał. A potem sam na czworakach jął czyścić niebiańską posadzkę długo jeszcze na diabła pomstując za ten bałagan wielki.

Diabeł, wielce niepocieszony, chciał wprost do piekła wracać, ale coś go tknęło i po drodze na Ziemi się zatrzymał. Przysiadł sobie na kamieniu przydrożnym, dłubał kopytem w piachu, łeb kosmaty na łapach oparł i nad piotrowymi słowami rozmyślać zaczął:

„Zawszem myślał, żem dobrym diabłem, a teraz tak mi się we łbie kotłuje, że nic już nie wiem. Namieszał mi ten sługa boży w głowie. Zło od dobra odróżniać… jak odróżniać, co od czego, ech”.

Westchnął głęboko i jeszcze bardziej się zatroskał. I chciał los, że akurat wtedy właśnie przechodziła tamtędy babina z pobliskiej wsi, chrust na opał dźwigając. Zgarbiona, pomarszczona cała i z włosami chyba jeszcze bardziej srebrzystymi niż broda Świętego Piotra. Kiedy tylko diabła zobaczyła, zlękła się i wnet przeżegnała. A diabeł nawet okiem na nią nie łypnął. Zdumiała się wielce, bo już myślała, że diablisko do złego namawiać ją zacznie, a ten ani drgnął, jakby sam w kamień się zamienił. Poznała staruszka, że się diabeł czymś zamartwia. I choć to wysłannik piekieł, żal jej się biesa zrobiło. Przysiadła obok niego, chrust z pleców obolałych zdjęła i rzekła:

- Wiek już cały Bóg mi po ziemi chodzić pozwala, ale nigdy jeszcze diabła smutnego nie widziałam.
- Echhh – westchnął znów diabeł.
- Co Ci, czorcie kudłaty? Czym żeś się tak zatroskał?

A diabeł, nawet oczu od ziemi nie odrywając, powiedział:

- Umiesz ty może zło od dobra odróżniać?
- Zło od dobra? Ano umiem. Sto lat już to robię, więc i wprawę mam w tym całkiem niemałą.
Słysząc to diabeł spojrzał bacznie na starowinkę i z ożywieniem zapytał:
- A mogłabyś mnie tego nauczyć?
- A to dziwo – zaśmiała się babina. - Myślę, że bym mogła. A masz sumienie?
- Sumienie? – powtórzył jak echo diabeł. – Nie mam. A co to takiego?
- Oj, bez sumienia to ja cię niczego nie nauczę.
- No to rzeknij, skąd je przynieść mogę, a wnet to uczynię.
- Oj diable, tego to ja nie wiem. Ale może w Niebie ci powiedzą?
- Stamtąd to mnie właśnie przegnali, lepiej tam nie wracać, bo mi Święty Piotr kości porachuje, zresztą pewnie jeszcze posadzkę szoruje – zaśmiało się diablisko. Ale chwilę później znów się zatroskał i łeb spuścił. Siedział tak i siedział, aż mu nagle myśl do głowy wskoczyła. Spojrzał chytrze na staruszkę, aż mu oczy zalśniły i zapytał:
- Rzeknij no mi, stara, a ty sumienie masz?
- Ano mam.
- I powiadasz, że jak kto ma sumienie, to i zło od dobra odróżniać się nauczy?
- Ano.

Diabeł jeszcze chwilę się jej przyglądał, po czym przymilnie w te uderzył tony:

- Słuchaj no, ja ci ten chrust do chałupy zanieść pomogę, a ty mi w zamian przysługę wyświadczysz.
- A jaką?

Milczał diabeł przez chwilę, po czym rzekł:

- Pożyczysz mi swoje sumienie.

Zlękła się babina słysząc te słowa i żegnać się zaczęła.

- Panienko Przenajświętsza, Chrystusie Miłościwy! Jakże to, sumienia się pozbywać? Toć bym równie dobrze już Ci duszę oddać mogła do śmierci nie czekając.

Wnet iskierki w diablich oczach zgasły, bo widząc przerażenie staruszki (którego nijak pojąć nie mógł) poczuł, że się już zła od dobra odróżniać nie nauczy. Znów łeb spuścił, westchnął głęboko i w żałości wielkiej się pogrążył. Kobiecina patrzyła na niego uważnie. A im dłużej mu się przyglądała, tym większa i ją żałość obejmowała. I tak jej się w końcu czorta żal zrobiło, że - choć rozum inaczej nakazywał - zgodziła się pożyczyć mu sumienie. Zerwał się uradowany diabeł, wnet jej chrust do chałupy zaniósł i kudłate łapy wystawił czekając, aż mu staruszka sumienie poda. A starowinka głową potrząsnęła, na lewy bok ją przechyliła i dostrzegł diabeł, jak jej coś z ucha lewego wprost na dłoń wypadło. Mała szara kulka, nie większa od ziarnka grochu. Ładne toto na pewno nie było, takie… nijakie raczej; nie pachniało, nie błyszczało, ale w dotyku ciepłe i przyjemnie miękkie było. Włożyła babina sumienie w czarcie łapy tak powiadając:

- Strzeż go i zwróć mi nie później, niż na trzeci dzień odtąd licząc. Czuję, że Bóg życie moje wtedy właśnie skończyć zechce. Jeśli sumienia mieć nie będę, Twoi kamraci wnet o skórę moją się upomną.
- Nic się nie bój – rzekł wesoło diabeł i pomknął przed siebie.

Leciał tak, pod wąsem sobie pogwizdując, aż się w końcu w lesie zatrzymał, żeby sobie to starcze sumienie uważniej pooglądać. Zbliżył je do oczu, obwąchał, oblizał, potrząsnął przy uchu, pougniatał. I tak sobie pomyślał, że ono zupełnie niepozornie wygląda. Nawet mu przez myśl przebiegło, że go baba oszukała i teraz w duchu śmieje się z czarciej naiwności, a chrustem chałupę sobie ogrzewa. I gdy tak sobie rozmyślał, nagle usłyszał między drzewami jakieś ludzkie gadanie i przeraźliwy skowyt psa. Wcisnął więc sumienie w swoje futro kudłate i popędził w kierunku, z którego głosy się dobywały. Znalazł się nad leśnym mokradłem. Rozchylił szuwary i jął się przyglądać. A tam, dwóch drabów jęło psinę kijami okładać śmiejąc się przy tym w głos, po czym ją na bagna rzuciło. I diabła to ucieszyło wielce, czemu trudno się dziwić, bo wszystko, co złe dla diabła źródłem uciechy się staje. Ale, gdy się tylko diabeł raz uśmiechnął, coś go w bok ubodło. Gdy znów uszami z radości zastrzygł, coś za kłaki go szarpnęło i pod żebro się wbiło. Wnet się diabeł zorientował, że to sumienie tak się rozpycha w jego czarcim futrze. Spojrzał znów na psa i żal go dziwny ogarnął, jakiego w życiu swoim jeszcze nigdy nie zaznał. Nawet chwila nie minęła, jak diablisko - ku własnemu zdumieniu – z szuwarów wyskoczyło i jęło widłami okładać przerażonych chłopów.

- Tak wam się nad słabszym znęcać zachciewa? No to macie, bratki! – zamachnęło się diablisko i ciosów nie szczędziło: z prawej, z lewej, widłami bodło, rogami poprawiało, po goleniach im skakało. A gdy wreszcie zamachnęło się, żeby cios ostateczny zadać, coś go znowu w bok ubodło i za ucho potarmosiło. Zamarła diabla ręka w powietrzu. Spojrzał czart na bladych ze strachu i bólu chłopów, którzy w oczach błaganie o litość mieli wymalowane. Opuścił widły i syknął przez zęby:
- Jeśli jeszcze raz was na tak niecnym postępku przyłapię, to do gara z najgęstszą smołą wrzucę i widłami bódł będę przez wieczność całą.

I puścił ich wolno. Możecie mi wierzyć, że to zdarzenie zupełnie zbirów odmieniło i już nigdy nikomu krzywdy żadnej nie wyrządzili.

Wyciągnęło diablisko z bagna psinę, która łeb mu na kopytach położyła i je lizać z wdzięczności wielkiej zaczęła. Strasznie to wszystko dziwne i niezrozumiałe się diabłu wydało. Kotłowały mu się w głowie myśli, kopytami zaczął nerwowo przybierać, a miejsce, w którym sumienie siedziało, swędzieć tak zaczęło że aż się diablisko czerwone ze złości zrobiło. Wygrzebał więc czort pospiesznie sumienie z kudłów i ze złością w zarośla rzucił. I wnet ulgę wielką poczuł. Siedział tak i siedział i rozmyślać zaczął. I nic a nic zrozumieć z tego, co czuł nie potrafił. „Jak te ludziska z sumieniem wytrzymać potrafią. Ani to ładne, ani przyjemne i jeszcze wygodę odbiera, brrr”. Popatrzył diabeł na psa. Ten zasnął przytulony do jego kopyt i tylko od czasu do czasu przez sen wzdychał. I zrobiło się diabłu dziwnie przyjemnie. Jak i dlaczego? Tego nie wiedział, ale wcale się nad tym nie zastanawiał. Dość, że było mu przyjemnie. Jął tylko psa lekko łapą za uchem czochrać. I gdy tak sobie czochrał, poczuł, że mu sumienia brakować zaczęło. Nie tak znowu bardzo, bo myśl, że go szarpać i tarmosić pocznie wcale a wcale mu się nie podobała. Jednak mimo to ukląkł na trawie i jął jej źdźbła kolejno rozchylać i sumienia szukać. Wreszcie je wygrzebał, otrzepał z piachu i znów zaczął oglądać. A potem pogroził mu palcem mówiąc:

- Szczypnij no mnie jeszcze raz, to cię w smole utopię.

Znów je w kudły swoje wcisnął i poczekał, aż pies się obudził. Zabrał go ze sobą do najbliższej wsi, gdzie podrzucił przy chałupie, w której (sam nie pojmował, skąd to wie) dobrzy mieszkali ludzie. Ruszył dalej w stronę miasta. Ale wpierw ukradł płaszcz do ziemi i okrył się nim dokładnie, żeby nikogo swoją osobą nie wystraszyć.

U bram miasta siedział żebrak – wychudzony i brudny. Stał przed nim drewniany, dziurawy kubełek, w który jałmużnę zbierał. Było tam kilka miedziaków. Diabeł pochylił się i wsadził do środka łapę kosmatą, chcąc wszystko wyciągnąć. Ale, gdy tylko pieniążków dotknął, coś go w palce poskubało, leciutko zupełnie. „Oho!” – pomyślał. „Sumienie zapewne. Widzę, żeś sobie do serca moją groźbę o smole wzięło”. Uradowało się diablisko, poczym łapę cofnęło i zamiast miedziaki zabrać, sam tam jeszcze złotą monetę dorzucił, którą między rogami na wypadek wszelki nosił. Gdy to tylko uczynił, poczuł, jak sumienie poczęło się pod futrem gramolić, po czym na kark mu wlazło i za uchem miło czochrać zaczęło.

I tak, moi drodzy chodził diabeł przez trzy dni po ziemi dostrzegając coraz więcej rzeczy, których istnienia nigdy wcześniej sobie nie uświadamiał. Widział ludzi, którzy ostatnią kromką chleba się dzielili i takich, którzy - tonąc w złocie – wciąż więcej chcieli. Widział takich, którzy w pocie czoła na kubek mleka pracowali i takich, których dłonie nigdy nie zaznały wysiłku. Widział ludzi, którzy z łagodnością do innych przemawiali i takich, którym gniew oczy i uszy zatykał. Widział ludzi, którzy cieszyli się, gdy u innych szczęście zamieszkało i takich, których zazdrość na manowce zwodziła. Widział ludzi, co w skromności i pokorze żyli i takich, którym pycha z oczu wyglądała. I patrząc na te wszystkie ziemskie dziwy, dzięki babinemu sumieniu, nauczył się diabeł zło od dobra odróżniać.

I gdy zbliżał się wieczór dnia trzeciego, diabeł szedł sobie polną drogą, wesoło pogwizdując i wyśpiewując sumieniu różne piosenki zasłyszane w ziemskich miastach i wioskach. I tak akurat śpiewał:

Gdy tak w życiu ci się zdarzy,
Że ktoś skarbem cię obdarzy
Ty się ciesz ze wszystkich sił,
Że tak dobry człek ten był.
Lecz gdy tylko on w potrzebie
Będzie nawet hen od ciebie,
To wnet pośpiesz mu z pomocą
Choćby ciemną, zimną nocą…

I gdy tak wyśpiewywał, sumienie babine przestało się ruszać. Diabeł popatrzył na nie, potem na niebo, po którym leniwie toczyło się zachodzące słońce… i wnet przypomniał sobie o starowinie. Jął się niespokojnie czochrać po swoim czarcim łbie. Wcale a wcale nie miał ochoty oddawać sumienia. „Zresztą – zaczął rozmyślać – ona już stara, to i niewielki z niego zrobi użytek. A może Bóg już ją zabrał z ziemi i tym bardziej sumienie nie będzie jej już potrzebne?” I tak sobie tłumaczył. Nawet pomyślał, że ma racje, bo przecież, gdyby nie miał, to zapewne sumienie już by go szczypnęło, albo pod żebrem się wbiło boleśnie. Ale jakoś niewiele to pomagało i diabeł usiedzieć na miejscu nie potrafił i niepokój dziwny odczuwał. Wygrzebał z futra sumienie i nim potrząchnął. Ale sumienie ani drgnęło. Wciąż miękkie było ale ciepłe jakby mniej. Wiercił się diabeł w kółko, kopytami dołki w piachu kopał, aż go w końcu taki niepokój objął, że poderwał się i szybciej niż wiatr pomknął do chałupy staruszki. I gdy już tam doleciał, zziajany zupełnie, taki oto obraz zobaczył: starowinka przed chałupą na ziemi leżała, przerażona i nic nie rozumiejąca najpewniej. Dookoła niej czarty tańcowały, widłami bodły i wyśpiewywały piekielne piosenki. Diabeł przyglądał się tak chwilę, po czym krokiem niepewnym podszedł do rozbawionej hałastry.

- A co tu się dzieje?

Kompani, gdy go tylko zobaczyli, podbiegli w podskokach i jeden przez drugiego opowiadać zaczęli.

- Patrz no, jakie to dziwy. Baba całe życie przeżyła dobrze czyniąc, nigdy muchy nawet nie skrzywdziła. Nijak do niej dobrać się nie dało i już nawet w samym niebie anieli miejsce jej wyściełali. I zwariowała baba na stare lata. Sumienia się wyrzekła. No gdyby jeszcze je zgubiła, ale nie: ona je O D D A Ł A. I tak przez trzy dni nagrzeszyła, że jej sam Pan Bóg z piekła nie wyciągnie. A swoją drogą, ciekawe, jakim to sposobem ktoś od niej sumienie wycyganił – zaśmiał się na koniec najniższy i najgrubszy z diablego rodu.

Diabeł popatrzył na nich uważnie, po czym cicho dodał:

- Ja je mam.

Czarty zamarły w bezruchu i uważnie wlepiły w niego czarne, lśniące oczy.

- Ty?
- Pokaż je!

I diabeł pokazał. Cała czereda pochyliła się nad jego dłonią i jęła się przyglądać z uwagą.

- To jest sumienie? – zapytał któryś.

- Mhm – odparł diabeł. A reszta, nie odrywając oczu od sumienia, gadała jeden przez drugiego:

- Dziwne.
- No.
- Jakieś takie…nijakie
- No.
- Brzydkie.
- Krzywe.
- O, a tu ma dołek.
- I nie pachnie.
- Fuj.

Kiedy już się napatrzyły do woli, jęły obskakiwać diabła i wrzeszczeć radośnie:

- Brachu! A to ci dopiero! Być nie może! Jakeś tego dokonał? A to niepozorna bestia! Ha, sam Belzebub nie uwierzy. Będziesz musiał nam to wszystko opowiedzieć.

Diabeł stał w bezruchu i czuł, jakby mu kopyta w ziemie wrosły. Babina patrzyła na niego załzawionymi oczami, ale widać było, że go wcale nie poznawała. Z oczu tylko strach jej wyzierał. A czarty objęły nasze diablisko i tak mu rzekły:

- No kochany, zasłużyłeś na to, żebyś to ty babę do piekła zagonił – i podając mu najdłuższe i najostrzejsze widły popchnęły w kierunku starowinki.

Diabeł podszedł do niej wolno. Czuł na plecach gorące oddechy szalejących z uciechy kompanów. Ale czuł też, jak z każdym krokiem serce waliło mu coraz mocniej i mocniej. I gdy już był od staruszki na wyciągniecie kosmatej łapy, zrobił coś nieoczekiwanego. Niespodzianie nachylił się nad nią i wetknął jej w ucho sumienie. Ledwo to zrobił, stała się rzecz przedziwna. W jednej chwili niebo się rozstąpiło, wyskoczyła z niego horda aniołów. Część z nich otoczyła staruszkę i na skrzydłach do nieba ją poniosła, a reszta w mig porozganiała czarty turbując je przy tym dotkliwie. Diabeł usłyszał tylko, jak jeden z kamratów wysyczał gniewnie:

- Czekaj no, już my się w piekle policzymy!

Chwilę potem dokoła uniosła się ściana tak gęstej mgły, że nic nie było widać. A gdy już wszystko opadło, nie było ani diabłów, ani aniołów, ani staruszki, ani dziury w niebie. Diabeł stał tak długo i aż myśleć się bał, co będzie dalej. Już sobie wyobrażał, jak sam Belzebub - zamiast mu gratulować sprytu - własnoręcznie go do kadzi ze smołą na wieczność wrzuci. ”Oj” jęknął tylko cicho. Otrzepał pył z futra i rzekł do siebie:

- No cóż, zanim to się stanie, może przynajmniej dostanę od Boga to, na czym mi zależy. W końcu piotrowy warunek wypełniłem.

I ruszył diabeł znów przed Niebieska Bramę. I choć jego przyszłość nie wyglądała najlepiej, wcale się tym nie przejmował. Szedł sobie wolno i nawet wspinaczka do nieba trudu mu nie sprawiła, jak za pierwszym razem.

Kiedy już był na samej górze, zobaczył lśniącą posadzkę i uśmiechnął się w duchu do siebie. Zatrzymał się, otrzepał nogi z kurzu, żeby Świętego Piotra nie rozsierdzić i podszedł do bramy. Ledwie się do niej zbliżył, znów – znikąd zupełnie – pojawił się Święty Piotr. Nic nie mówiąc, otworzył złotym kluczem bramę. Ale nim diabła przez nią przeprowadził, dokładnie mu kopyta obejrzał i upewnił się, czy mu diabeł nieba nie zabrudzi. Potem skinął na niego ręką i poprowadził pośród chmur – miękkich i lśniących aksamitnie. Szli tak – trudno powiedzieć jak długo. Wreszcie zatrzymali się przed obłokiem powykręcanym w przedziwne zawijasy. Każdy ten zawijas strojny był w diamentowe kropelki, które lśniły tysiącami barwnych iskierek. Święty Piotr zanurzył dłoń w obłoku, a ten - niczym kotara - rozchylił się delikatnie i płynnie na boki.

- Pan czeka – rzekł Piotr i odszedł.

Diabeł wszedł wolniutko za obłok, a tam na drewnianej ławeczce, siedział sobie Pan Bóg i nogi w balii moczył.

- Wejdź, wejdź – zachęcił Bóg diabła i zaśmiał się cichutko. – Toś narozrabiał, czarcie jeden, hi, hi.

Diabeł postąpił kilka kroków naprzód, bo bał się więcej. A Bóg, do niczego go nie przymuszając, zapytał:

- I cóż to cię do mnie sprowadza?

Diabeł, miętosząc w rękach widły, wziął wdech głęboki, ślinę przełknął i rzekł cicho:

- Chciałbym ja cię, Boże, prosić, żebyś dał mi to, co dla ludzi jest najcenniejsze i czego najbardziej utracić się boją.

Bóg zaśmiał się znów cichutko, brodę sobie pogłaskał i wyciągnął z niej jakiegoś małego aniołka, który niespodziewanie się tam zaplątał. Puścił go po skrzydełkach łaskocząc i rzekł do diabła:

- Jakże mam ci dawać to, co już masz?

Diabeł zdziwił się i wnet przez głowę myśl mu przeleciała, że Bóg żarty sobie z niego stroi.

- Żadne żarty – rzekł Bóg czytając, w diabelskich myślach.
- Ale ja nic nie rozumiem, co takiego mam, co dla ludzi najcenniejsze, gdzie to mam? – i jął przeszukiwać swoje futro. A Bóg popatrzył na diabła dobrotliwie i rzekł:
- Sumienie. To sumienie jest tym, czego szukałeś.

Diabeł zmarszczył czoło i popatrzył w błękitne boże oczy.

- A i owszem, miałem sumienie – ale nie moje, a tej starowiny, ale jużem je oddał.
- Ech, diable, diable. Jej własność zwróciłeś. Ale swoje sumienie wciąż masz przy sobie.

Diabeł oniemiał.

- To… to ja mam sumienie?
- Ano, masz.
- A… a skąd ono mi się wzięło?
- Ech diable. Jakeś szukał, to żeś znalazł. W końcu powiedziałem nie tylko „proście, a będzie wam dane”, ale też „szukajcie, a znajdziecie”.
- Ale ja nie szukałem sumienia.
- Szukałeś tego, co dla ludzi najważniejsze. A tym właśnie jest sumienie. A więc to jego szukałeś, choć na początku żeś tego nie wiedział. Ale teraz już wiesz. Diable, diable. Sumienie ma każde myślące stworzenie, ale niewielu chce je odkryć, a co dopiero mówić o zrobieniu z niego użytku.

Diabeł rozwarł w zdumieniu usta i tak sobie zdziwiony stał. Bóg uśmiechnął się dobrotliwie i rzekł:

- No i co ty teraz zrobisz? Bo w piekle to raczej nie masz czego szukać.

Diabeł wzruszył ramionami. Ale wcale się nie martwił, lecz wielce był zadowolony, że taki skarb olbrzymi w sobie odkrył i że właściwie od początku wieczności go w sobie nosił. Pan Bóg poklepał ręką w ławeczkę dając diabłu znać, żeby przy nim usiadł. A diabeł, wyszczerzywszy w uśmiechu najszczerszym kły swoje, siadł obok Boga i kopyta obolałe do balii z wodą włożył.

I tak, moi kochani, siedzą sobie obaj po dziś dzień, nieustannie rozprawiając o ciekawych wielce sprawach…


    Goska
    3 years ago

    dr.Solfernus: Bardzo zainteresowało mnie, co takiego zrobił Belzebub.

    0 0
dłuugie OPOWIADANIE jest ciekawe niesłychanie

Spis opowiadań

O Czarnej Górze

Jak Stefanek przestał być szary

O Korona-smoku

O Tobiaszu, komecie i Ględziole

O Diable, który zamieszkał w niebie

Przeszukaj Leoniki
-Zasady kontaktu